home

Home

emoji_events

Ranking

star

Premium

event

Mecze

account_circle

Logowanie

 
Miłoszewski: Śledzimy rynek. Obserwujemy. Jesteśmy w gotowości 1 rok temu | 14.07.2023, 19:15
Miłoszewski: Śledzimy rynek. Obserwujemy. Jesteśmy w gotowości

Widziałem zmartwienie prezesa, że to jednak Anwil. Widziałem podłamanego Maćka Majcherka. Przyszedłem do naszego pokoju i mówię: "Panowie, czego mamy się bać?" - opowiada trener Arkadiusz Miłoszewski.

Z trenerem Kinga Szczecin oraz reprezentacji Polski na Uniwersjadę rozmawiamy o świętowaniu tytułu mistrzowskiego, kompletowaniu składu na kolejny sezon. Trener Miłoszewski zdradza kulisy pracy przy reprezentacji Polski, wylicza trudne momenty walki o mistrzostwo w sezonie 2022/2023.

Przemysław Sierakowski: - Trenerze rozmawiamy dokładnie 13 lipca. Za chwilę trener rusza na podbój Chin z reprezentacją Polski, którą prowadzi jako trener główny. Chciałbym jednak zacząć tę rozmowę od innego tematu. Znalazł trener w ogóle czas, aby pocieszyć się tym mistrzostwem Polski?

Arkadiusz Miłoszewski, trener Kinga Szczecin: - To był bardzo napięty okres. Chwilę po ostatnim gwizdku myślałem, że teraz wreszcie odpocznę i będę się delektował tym zwycięstwem. Mieliśmy jeszcze bardzo miłe spotkanie z kibicami, ale potem od razu wyjechałem do Zielonej Góry. Jednak szybko wróciłem do Szczecina, bo chciałem wykorzystać fakt, że chłopaki jeszcze nie wyjechali do domów. Odbyliśmy pierwsze negocjacje. Poświęciłem cały jeden dzień tylko na to, aby spotkać się z Andym, Tonym, Zac'iem, Prezesem, Maćkiem Majcherkiem i Piotrem Piglą.

Potem bardzo szybko wróciłem do Warszawy pociągiem, bo jechałem na galę Orlen Basket Ligi. Przed samą galą odwiedziłem ambasadę chińską, aby spotkać się w niej w sprawie mojej wizy na Uniwersjadę. Gala była świetna. Teraz proszę sobie wyobrazić, że było tam mnóstwo ludzi, których znasz i którzy znają ciebie. Każdy chce z tobą minutę, dwie porozmawiać. Szczególnie po takim sezonie. A są przecież jeszcze dziennikarze, inni trenerzy i prezesi klubów, zawodnicy, sędziowie oraz działacze. Wszyscy się przecież znamy. Szczerze powiem, że nie mogłem nawet z talerzem dojść do stolika, aby coś przekąsić po oficjalnej części gali. Skończyło się to chyba około północy. A o czwartej nad ranem wracałem do Zielonej Góry, bo obiecałem synowi, że będę u niego na zakończeniu roku szkolnego, które zaczynało się o 10. To był piątek. W sobotę wyjechałem na kilka dni nad morze, ale tylko dlatego, że mój syn jechał tam na obóz sportowy i chciałem być blisko niego. Nie widzieliśmy się cały sezon, chciałem pewne rzeczy nadrobić. To było całe świętowanie.

Dziś jestem po pierwszym zgrupowaniu kadry na Uniwersjadę. Teraz jadę do Warszawy i w piątek wylatujemy do Chin. Nie było czasu na świętowanie. Nikt nie jest w stanie sobie wyobrazić, ile ja w ostatnich dwóch, trzech tygodniach odebrałem telefonów. Jeśli od kogoś nie odebrałem, to proszę aby się nie obrażał. Trzeba zatrudnić sekretarkę, aby mogła pomóc w ogarnięciu tego wszystkiego. Ja oczywiście nie jestem żadną sławną osobą. Jednak teraz próbuję zrozumieć te osoby popularne, że czasami nie mają czasu na to, aby z tobą porozmawiać, napisać autograf, czy zrobić selfie. Trochę to w tym momencie rozumiem. To bardzo trudna sprawa. Szczególnie, gdy masz tylko kilka dni lub godzin, aby spędzić je z rodziną - bo nie byłeś z nimi cały rok. Próbujesz to nadrobić, ale się nie da.

- Jaki smak miało dla trenera to mistrzostwo zdobyte z Kingiem? W swojej karierze osiągał trener sporo sukcesów. Ma trener poczucie, że to coś specjalnego - wyjątkowego? Mogę powiedzieć o swoim przypadku, że zawsze mi się wydawało: "Jak zdobędziemy medal z Kingiem Szczecin, to pewnie będzie jakaś niesamowita długa radość.". Tymczasem okazuje się, że bardzo szybko przechodzi się nad tym do porządku dziennego. Pojawił się ogrom pracy związany z graniem w Basketball Champions League i kolejne wyzwania. Jak to wyglądało u trenera?

- To prawda. Mam tak samo, jak ty. Tu nie chodzi też o to, że zdobywałem jakieś medale. Wiadomo, że bezpośrednio po zdobyciu tytułu radość była ogromna. Bardzo dużo radości miałem w całym sezonie - prowadząc ten zespół. Obcując z tymi ludźmi. Teraz też mogę zdradzić, że wtedy nawet sobie pomyślałem, że jakbyśmy nie zrobili żadnego sukcesu, to na pewno bardzo mile bym wspominał tych ludzi. Pewnie historia bardziej to oceni z perspektywy czasu. Właściwie tak, jak mówiłeś, od razu zaczęliśmy pracę nad następnym sezonem. Czas nas goni. Wiemy, że dużo klubów jest przed nami, bo pracę zaczęły w maju. My dopiero w połowie czerwca. Musimy to nadrobić. Tak, jak mówisz - radość potrwała chwilę. Wiemy, że zrobiliśmy coś wielkiego. To świetnie smakowało, przez kilka dni. Trzeba iść dalej. Nikt o tym już tu nie myśli. Budujemy nową historię. Chcemy wygrać, jak najwięcej w tym sezonie.

- Wspominał trener, że z jednego wiru pracy rzucił się w drugi. Z pracy w klubie, do pracy w reprezentacji Polski. Mało się mówi o tych przygotowaniach kadry do Uniwersjady. Co może trener powiedzieć o tym projekcie? To chyba bardzo trudna praca, bo jest trener ciągle też w trakcie budowy zespołu Kinga na sezon 2023/2024.

- Z pracy kadry jestem bardzo zadowolony. Cała grupa super trenowała na tych zgrupowaniach, które mieliśmy. To dało nam dużo energii. Nie jest łatwo, bo to nie były proste treningi. Ta praca na pewno przyniesie efekty. Nie jesteśmy niestety w pełnym składzie, bo z różnych względów wielu zawodników nie mogło do nas przyjechać. A przecież mamy naprawdę dużo dobrych koszykarzy, studentów, którzy mogliby się na Uniwersjadzie pokazać. Z różnych względów ich zabrakło. Chociażby uczestniczą w reprezentacji Polski 3x3 czy reprezentacji Polski seniorów. Jakub Musiał, Jakub Nizioł, Dominik Olejniczak, Łukasz Kolenda i Michał Kolenda. Wszyscy mogliby zagrać u nas zagrać, ale są przy innych projektach. Jest też sporo kontuzji. Wakacje, to przecież najlepszy czas, aby urazy zaleczyć.

Ja jednak się bardzo cieszę z tej grupy, która jest z nami. Zawodnicy są zdeterminowani, ciężko trenują. Trudno coś powiedzieć o możliwościach tego zespołu, bo nie znamy siły rywali. Mamy w grupię USA, Japonię i Czechy. Amerykanie na poziomie uniwersyteckim są na pewno bardzo dobrzy. Czesi potrafią grać w koszykówkę. Nie znamy siły Japończyków. Pojedziemy walczyć, jak najlepiej reprezentować nasz kraj. Każdemu z naszych chłopaków trzeba być wdzięcznym, że mocno trenują w okresie, gdy większość jeszcze leży na leżakach. Ja podobnie - daję z siebie maksa, po ciężkim sezonie. Poza tym, jak powiedziałeś. Jeszcze w trakcie buduję zespół Kinga na kolejny sezon. Robimy to, bo reprezentacji Polski nigdy się nie odmawia. To prestiż. Co się okaże dalej? To zobaczymy w Chinach.

- Wróćmy do Kinga Szczecin. Tuż po zakończeniu sezonu powiedział trener, że chce porozmawiać z wszystkimi zawodnikami tego mistrzowskiego składu. Teraz z perspektywy czasu wiemy, że udało się porozumieć z Mazurczakiem, Meierem, Borowski i Cuthbertsonem. Czy to były trudne rozmowy?

- Nie były to łatwe negocjacje. Niektóre mocno się przeciągały. Wiadomo, że każdy z zawodników, którzy u nas grał wyraził chęć pozostania w Szczecinie. To bardzo fajne. Świetnie świadczy o naszej organizacji. Phil Fayne, Bryce Brown - chcieli zostać. Nie wiem jak Alex Hamilton - bo u niego cisza. Wiem jednak, że on potrzebuje trochę odpoczynku. Dużo rzeczy musi przemyśleć. Każdy z pozostałych chciał kontynuować swoją przygodę w Szczecinie. To dla nas budujące. Wiemy też, że każdy zażądał dużo większej wypłaty, niż miał wcześniej. Niestety musieliśmy dokonać pewnych wyborów, pewnych korekt. Nie są to łatwe rozmowy. Z drugiej strony uważam, że jak dwie strony chcą się dogadać, to zawsze znajdą kompromis. W tych przypadkach, które do tej pory sfinalizowaliśmy to się udało.

- Trenerze, to też nie jest tajemnica, że zdobyliśmy mistrzostwo Polski, ale ten nasz zespół nie był idealny. Miał swoje minusy i oczywiście masę plusów, ale przy budowie drużyny na sezon 2023/2024 na pewno trener myślał o tym, co w ostatnim zespole nie grało. Pewnie stąd też wynikają te zmiany. Na pewno myśleliście z trenerem Majcherkiem, które pozycje trzeba wzmonić. Szczególnie, że w tym sezonie oprócz rozgrywek Orlen Basket Ligi mamy też BCL.

- Oczywiście. Zdajemy sobie sprawę z tego, że będziemy debiutować w BCL. To bardzo mocne i wymagające rozgrywki. To właśnie dlatego potrzebowaliśmy korekt w składzie. Rozumiemy to, że ludzie się przyzwyczajają do zawodników i chcą ich oglądać w kolejnych sezonach. Uważam jednak, że małe korekty w składzie są potrzebne. Zdecydowaliśmy o zatrzymaniu głównego trzonu zespołu mistrzowskiego. Korekty będą. Ile? Jedna, dwie - maksymalnie trzy. Jest nam potrzebny dopływ świeżej krwi. Nowych spojrzeń z boku. Na budowanie drużyny trzeba spojrzeć mniej emocjonalnie. Wiadomo przecież, że pod względem emocji najlepiej byłoby zostawić wszystkich graczy, bo fajnie nam się razem grało. Potrzebujemy rywalizacji na treningu, potrzebujemy innego spojerzenia, nowej energii. Takich zawodników szukamy. Będziemy dobierać graczy do naszego stylu, a nie nasz styl zmieniać pod zawodników. Wiemy, jak funkcjonowaliśmy w tamtym sezonie. Chcemy grać tak dalej, bo to nam przynosiło sukcesy.

- Czy jest trener zadowolony z tego, że zawodnicy już teraz przed sezonem deklarują duże ambicje? Andy, Tony, Zac zgodnie podkreślali, że chcą zdobyć wszystkie dostępne trofea i jak najlepiej pokazać się w Lidze Mistrzów.

- To na pewno jest budujące. Wszyscy jednak wiemy, że dużo łatwiej jest zdobyć tytuł z pozycji underdoga, niż go obronić. Teraz będzie prosta zasada: "bij mistrza". Gdzie byśmy nie pojechali, to każdy teraz będzie na nas przygotowany. Każdy będzie chciał utrzeć nam nosa i pokonać mistrza Polski. Łatwiej jest coś zdobywać, niż coś obronić i po raz kolejny coś udowodnić. Cieszy mnie to, że zawodnicy wierzą. Teraz musimy udowodnić, że poprzedni sezon to nie był przypadek. Chcemy być w czołówce Orlen Basket Ligi i być wśród faworytów do tytułu. Cieszy mnie to, że zawodnicy się odgrażają. Odgrażali się przed finałem i dopięli swego. Mam nadzieję, że w tym przypadku będzie podobnie. Oczywiście skromność i zimna głowa się przyda, ale to już moja w tym rola, aby ich trochę sprowadzić na ziemię i wziąć się do ciężkiej pracy. Wierzę w to, że tylko ona przynosi efekty. Na tym będę opierał naszą przyszłość. Na ciężkiej pracy.

- Łatwiej się trenerowi rozmawia z nowymi, potencjalnymi zawodnikami Kinga Szczecin? Wiadomo, że Andy, Kacper, Tony, Zac wiedzieli jak wszystko w naszej organizacji wygląda. Natomiast mam na myśli graczy, którzy są na rynku jeszcze dostępni i pewnie w poprzednich sezonach nie byli w naszym zasięgu. Czy tytuł mistrza Polski i fakt uczestniczenia w BCL pomaga w negocjacjach?

- Nie. Na tym etapie jest podobnie, jak w poprzednich sezonach. Każdy oczekuje ogromnych pieniędzy. Ja postanowiłem czekać. Oczywiście chcemy wykorzystać nasze atuty - to, że zagramy w BCL. Chcemy pozyskać wartościowych zawodników. Na ten moment ceny są jednak zwariowane. Nie próbujemy na siłę kogoś namawiać. Po prostu czekamy. Cały czas obserwujemy rynek. Są niezobowiązujące rozmowy. Wiemy, że za chwilę kończy się NBA Summer League w USA. Wielu tych zawodników wypłynie nagle na rynek europejskich. Teraz ci gracze liczą jeszcze na kontrakty w NBA lub G-League. Tych zawodników będzie trochę więcej.

Poza tym, tych najlepszych graczy się jeszcze nie pokazuje w ofertach. Trzyma się ich do ostatniej chwili. W tej chwili proponowani są ci trochę słabsi, dla których trzeba znaleźć pracę. To jest taka taktyka agentów. Mieliśmy swoje priorytety do zatrzymania. Zrobiliśmy to. Cały czas śledzimy rynek wolnych agentów. Teraz obserwujemy. Jesteśmy w gotowości.

- Na początku lipca był trener w Genewie, na spotkaniu trenerów, uczestników BCL. Jak nas tam przyjęto? Jak te utytułowane, prestiżowe kluby spoglądały na debiutanta, jakim jest King Szczecin?

- Nasze środowisko trenerskie bardzo dobrze się zna. Większość tych szkoleniowców znam, rozmawiałem nawet z nimi wcześniej w sprawie różnych zawodników. Niektórzy są bardzo utytułowani i doświadczeni. Ciężko powiedzieć, jak BCL będzie nas postrzegać. Jesteśmy młodą organizacją i musimy zapracować na swój szacunek. W tym momencie oczywiście każdy myśli, że zrobiliśmy super wynik - dużo osób wie o polskiej lidze. Trener mistrza Węgier podszedł do mnie i gratulował. Te kluby mocno penetrują nasz rynek i wiedzą, co się w Polsce dzieje. Rozmawiałem też z trenerem Dijon. Mówiłem mu, że grał u niego David Brembly. Trener wspominał, że wszystko było dobrze i fajnie pracował. Tak akurat koło mnie siedział i go zagadnąłem.

W FIBA jesteśmy rozpoznawalni. Byliśmy super przywitani. Na pewno mają względem nas spore oczekiwania - sportowe, marketingowe, medialne i organizacyjne. Zdradzili nam plany na przyszłość, do czego dążą - to są takie rzeczy, że człowiek chciałby uczestniczyć w tym projekcie na lata. Na pewno nie będzie łatwo. Nie możemy się doczekać pierwszych wizytacji. Wiem, że Kuba Lewandowski już nad tym pracuje. Cały czas działamy. Codziennie jest coś nowego.

- Doszły do mnie takie głosy, że BCL i FIBA są bardzo zadowolone z tego powodu, że to Szczecin dołącza do grona uczestników. Jest duża radość, bo to duże miasto, świetnie skomunikowane z dużym lotniskiem w Berlinie. To sporo ułatwi.

- To prawda. Wiemy, że nie zawsze jest tak kolorowo, bo różne zespoły wygrywają mistrzostwa. Szczecin to duże miasto. To jest ważne dla BCL i nie tylko, bo przecież też dla Orlen Basket Ligi. Małe ośrodki też są super. Widzimy przecież jak basket się rozwija we Włocławku czy Ostrowie Wielkopolskim.

- Chciałem trenera spytać też o taki najtrudniejszy moment minionego sezonu. Czy miał trener taką chwilę, że pomyślał: "dobrze, że przetrwaliśmy tę sytuację, bo byłoby krucho"?

- Szczerze, to takich trudnych momentów było kilka. Tuż przed Pucharem Polski była kontuzja pleców Tony'ego Meiera. Wtedy graliśmy naprawdę fajny basket. Zastanawialiśmy się, czy ta kontuzja nie wykluczy go na dłużej. Sztab medyczny stanął na głowie i doprowadził go do użytku przez cały sezon. To duża zasługa Piotrka Pigli, Maćka Ratajczyka i naszego lekarza. Pracowali na wysokim poziomie. Pomogli Tony'emu szybko wrócić do zdrowia i wszyscy wiemy, jak on grał w końcówce sezonu.

Kolejna taka sytuacja, to moment, w którym nie wiedzieliśmy z kim zagramy w fazie play-off. U nas nie było żadnego kombinowania, kalkulowania. Wiedzieliśmy, że zajmiemy pierwsze lub drugie miejsce. Tylko takie rozstrzygnięcia były możliwe w końcówce sezonu. Zastanawialiśmy się, czy nie będzie kombinowania takiego, że ktoś chce trafić na nas. Nie wiem czy było, czy nie. Nie mnie to osądzać. Natomiast trafiliśmy najtrudniej, jak było można. Mierzyliśmy się z Anwilem Włocławek, zdobywcą FIBA Europe Cup. Mieliśmy ciężką przeprawę, aby dostać się do finału.

Myślę, że kolejny moment, to dobór zawodników. Zastanawianie się, czy dobrze zrobiliśmy. Kolejny moment? Kontuzja Filipa Matczaka przed samą fazą play-off. Mieliśmy informację, że 2 tygodnie i wszystko będzie ok. Wszystko się przedłużyło. Wiemy, że Filip nie powinien grać w tej końcówce. Pomógł nam mocno. Był z nami. Wspomagał nas nie tylko fizycznie, ale i mentalnie. Potrzebowaliśmy tego, jako zespół, ale i ja jako trener. Tutaj chylę przed nim czoło.

Tych trudnych momentów było dużo. Tak samo, jak w innych klubach. Taki jest sezon. Są wzloty i upadki. Powtarzałem to w trakcie sezonu. Przez całe rozgrywki, z wyjątkiem początku, byliśmy solidni. Nie powiem, że dobrzy, ale solidni. Byliśmy w każdym meczu skoncentrowani. Nie mieliśmy zbyt wielu wpadek. W ten sposób zbudowaliśmy pewność siebie. Granie pod presją w play-off było już dużą przyjemnością.

- Zaczął trener opowiadać o fazie play-off i od razu przypomniał mi się moment, gdy już wszystko było jasne. Dowiedzieliśmy się, że zagramy z Anwilem i właściwie był trener jedyną uśmiechniętą i nie zmartwioną osobą w sztabie Kinga Szczecin.

- To prawda. Teraz może się nikt do tego nie przyzna, ale tak było. Widziałem zmartwienie prezesa, że to jednak Anwil. Widziałem podłamanego Maćka Majcherka. Przyszedłem do naszego pokoju i mówię: "panowie, czego mamy się bać?". Tym optymizmem zaraził mnie trochę Filip Matczak, który mówił: "trenerze to niech Anwil się nas boi. Przecież to my zajęliśmy drugie miejsce". Powiedziałem sobie wtedy: "faktycznie". Wiadomo, że to bardzo dobry zespół. Doszło do piątego meczu. Wiemy, jak się skończyła seria. Wiemy, że Anwilowi udało się wyrwać ten jeden mecz u nas w końcówce. Chociaż wszystkie te mecze były wyrównane. Mówiłem sobie: "Miły, bądź optymistyczny. Ten zespół wiele razy pokazał Ci, że wychodził z większych opałów i dlaczego teraz miałoby się nie udać?". Taką energię też dałem zespołowi. Zawodnicy też zawsze czekają na wsparcie od trenera. Nie możesz być smutny, zdenerwowany lub załamany rzeczami, które się dzieją. Od trenera też ta energia idzie, no i poszła. Wszyscy wiemy, jak to się skończyło.

- Na starcie tych play-offów trafiliśmy do zdecydowanie trudniejszej części drabinki. Graliśmy ze zwycięzcą FIBA Europe Cup. Później triumfator ligi ENBL, a na koniec uczestnik Eurocup. To nas zachartowało? Budowaliśmy się mentalnie. Śląsk po swojej stronie, nie chcę powiedzieć, że miał łatwiej, ale były to przeprawy innego kalibru.

- Wygrane zawsze budują pewność siebie. Zwycięstwa budują też dobrą atmosferę. Myślę, że to były ciężkie boje z Anwilem. Ciężkie boje ze Stalą Ostrów. Ostatnio przypomniałem sobie ten trzeci mecz w Ostrowie Wielkopolskim. To było spotkanie od początku przegrane i to 30 punktami. My w ogóle wtedy nie istnieliśmy. Nie graliśmy swojej koszykówki. Miałem taką refleksję później w hotelu. Przecież to niemożliwe, że zagramy kolejny tak słaby mecz, a Ostrów kolejny tak dobry. To zwycięstwo wyszarpaliśmy w końcówce meczu i znów nabraliśmy tej pewności siebie. Takiej naprawdę wielkiej pewności siebie. Każdy z naszych zawodników później wyglądał rewelacyjnie, jeśli chodzi o przygotowanie mentalne i fizyczne. Wszyscy sobie przed finałem powiedzieliśmy. Dlaczego nie teraz? Dlaczego mamy czekać? Chcieliśmy zrobić to już w tym sezonie i zrobiliśmy.

- Trener brał udział w wielu spotkaniach, jako zawodnik i jako szkoleniowiec. Czy zastanawiał się już trener tak na chłodno, dlaczego ten finał zaczęliśmy od 3:0? Co spowodowało ten fakt, że tak zdominowaliśmy Śląsk Wrocław na początku finału?

- Nie chciałem zajmować się Śląskiem, bo trudno mi to oceniać. Mam swoje zdanie. Trochę było widać, że coś złego się dzieje. Nie chcę tutaj mówić, ale to nie był ten Śląsk, który znaliśmy wcześniej. Uważam trochę, że powstała zaburzona rotacja, bo nagle zawodnicy w większości wyzdrowieli. Później pojawiły się kolejne kontuzje, bo wypadł i Bibbs i Kolenda i Pusica. Mieli więcej problemów. Więcej, niż my. My sobie lepiej poradziliśmy z tymi kłopotami. Dlatego wygraliśmy.

- Wróćmy na chwilę do tego momentu, gdy prowadziliśmy 3:0 w finale. Przegraliśmy dwa kolejne mecze. Było 3:2. Ja byłem pewien, że nie przegramy tego trzeciego starcia. To wszystko dlatego, że w całym sezonie przecież nie było takiego momentu, w którym przegralibyśmy trzy mecze z rzędu.

- To prawda. O tym też mi mówił cały czas Maciej Majcherek i Andy Mazurczak. Bo oni śledzą takie rzeczy. My naprawdę graliśmy super koszykówkę w tych pierwszych trzech meczach. Później przyszedł lekki dołek. Miałem taką refleksję, że to nie jest możliwe, że Śląsk wygra teraz cztery mecze z rzędu. Oczywiście były obawy, że jak przegramy ten trzeci raz, to ten czwarty mecz będzie już z wielką presją. To byłby problem. To było niemożliwe żebyśmy znów zagrali słabo, a oni znów bardzo dobrze. Martin grał rewelacyjnie. Tłumaczyłem to sobie, byłem cierpliwy i spokojny. Jednak skłamałbym, gdybym powiedział, że nie pojawiało się zdenerwowanie przed decydującym meczem.

- Zatrzymajmy się na moment także przy atmosferze tych finałów. To, co działo się w Netto Arenie przeszło najśmielsze marzenia. Mnóstwo kibiców, gorący doping od pierwszych sekund. Te reakcje po celnych trójkach i udanych akcjach. Do tej pory mam ciary, gdy o tym wspominam. Wreszcie mogliśmy powiedzieć, że Szczecin żył koszykówką. Wszyscy o tym marzyliśmy. Śląsk nie miał jak uciec przed tą przytłaczającą atmosferą.

- To było jedno z moich marzeń, gdy przychodziłem do Szczecina. Jak zobaczyłem Netto Arenę, to marzyłem, aby się wypełniła. Zazdroszczę Anwilowi, Stali. Zawsze mają komplet i pewnie przez to wygrywają trochę więcej meczów u siebie, niż inni. To, co wydarzyło się w finałach, to rewelacja. Chcielibyśmy to na co dzień w Netto Arenie. Tylko dobrą grą, dobrymi wynikami możemy tych ludzi przyciągnąć. Teraz spróbujemy tych kibiców przy nas utrzymać. Czeka nas duża praca, aby ta frekwencja 3-4 tysięcy nie była niespodzianką, a normalnością. To było nieprawdopodobne. Liczymy, że Ci kibice zostaną z nami.

- Przed Kingiem Szczecin nowa sytuacja. Zawsze te najważniejsze mecze grało się na wiosnę. Tymczasem my staniemy przed szansą zdobycia pierwszego trofeum już we wrześniu. Mowa o Superpucharze Polski. To dla nas zupełna nowość. Jak przygotować zespół do tego meczu? Czy ten fakt, że trzon zespołu został bez zmian jakoś pomoże?

- Na pewno będziemy mocno chcieli wygrać ten Superpuchar. Jednak bardziej będziemy zajmować się odpowiednim przygotowaniem zespołu do całego sezonu, a nie tylko na ten jeden mecz. Wiemy, że sezon jest bardzo długi. Chcemy walczyć, chcemy wygrać. Jednak wynik tego meczu nie będzie mówił nic o naszej przyszłości. Ważne jest, aby dokończyć budowę składu. Tak, aby przystąpić do tego meczu z Treflem w zestawieniu, które chcemy oglądać w Szczecinie. Ja nie mam też jakiegoś takiego zadęcia, że oho - mamy ten sam trzon zespołu - to na pewno wygramy Superpuchar. Tak nie jest. Dobrze wiemy, że jest jeszcze dużo czasu do tego meczu. Trefl może zrobić takie transfery, że będą faworytem do zdobycia Superpucharu. Teraz nie znamy jeszcze tej siły i formy obu zespołów.

- Na sam koniec, kwestie transferowe. Czy polska rotacja na ten moment jest już zamknięta? Czy jakiś Polak dołączy jeszcze do Kinga Szczecin? Z iloma obcokrajowcami w składzie chciałby trener rozpocząć sezon 2023/2024? Na jakie pozycje szukamy teraz wzmocnień?

- Zacznę od polskiej rotacji. Może się okazać, że ten temat nie jest jeszcze zamknięty. W tym momencie szukamy zawodników na pozycje 2/1, 2/3 i 5. Może się okazać nagle, że w rotacji polskiej pozyskamy jakiegoś gracza i wtedy jest to dla nas ważne przy kompletowaniu składu obcokrajowców. I odwrotnie. Natomiast w tym momencie z żadnym z Polaków nie prowadzimy rozmów. Andy i Artur w świetle przepisów BCL nie będą najprawdopodobniej brani pod uwagę, jako zawodnicy miejscowi. Tutaj też mamy zagwozdkę. Jeśli to się potwierdzi, to rotację Polaków będziemy musieli powiększyć. Chcemy zacząć z czterema obcokrajowcami w składzie i zobaczymy, co się wydarzy na rynku polskich zawodników. Wtedy, albo dobierzemy Polaka, albo jeszcze jednego obcokrajowca.

Udostępnij
 
© SPORTIGIO 2024